żywa Wiara

Świadectwa wiaryZOBACZ WSZYSTKIE

Wróć synu wróć!

autor: Leszek

użytkownik: Admin z dnia: 2015-01-20

Duchu Święty, jeżeli wolą Bożą jest, by napisać to świadectwo, proszę Cię, byś to Ty pokierował moimi dłońmi, moimi myślami tak jak Tobie się podoba, i by to wszystko było na chwałę Boga, który wołał '' Wróć synu wróć''.
 
Zapewne zastanawiacie się, dlaczego do Was piszę bracia i siostry. Ponieważ jesteście Wspólnotą Odnowy w Duchu Świętym, a moje nawrócenie jest z tą wspólnota związane. Pochodzę z wielodzietnej rodziny, z rodzicami było nas siedemnaścioro. Kiedyś mieszkaliśmy na wsi, ale gdy przez piorun, który uderzył w nasz dom, musieliśmy przeprowadzić się do miasta, bo tam dostaliśmy przydział. Za wiele nie pamiętam z tego okresu, byłem zbyt mały. Moje dzieciństwo nie było usłane różami, ale i za ten okres dziękuję Bogu, ale kiedyś nie potrafiłem dziękować. Było we mnie zbyt wiele nienawiści do Boga, ludzi i świata.
 
Było we mnie wiele bólu, nie rozumiałem tego, jak tak może być, że inni mają lepiej, są szczęśliwi, kochani, a ja tej miłości nie czuję i nikt nie chce mi jej dać. Choć w domu były jakieś praktyki religijne, jakaś modlitwa, ale to tylko dlatego, że ojciec nas do tego zmuszał, nie nauczył nas modlić się z głębi serca. Modliliśmy się dlatego, by ojciec nie krzyczał, nie był zły, a my byśmy mogli iść spokojnie spać. Ale, czy mogliśmy spokojnie zasnąć? Nie za bardzo, bo ojciec nie wiem czemu, ale zawsze wszczynał awantury. Może on nie wiedział, że my, jego dzieci to słyszymy, że się boimy, że nie chcemy takiego życia. W mojej pamięci jest wiele obrazów z takich kłótni, łez, rozbijanych szkieł, wyzwisk. Ojciec nie pokazywał nam swoją postawą Boga, który nas kocha. Ojciec oddalał się coraz bardziej, zaczął coraz więcej pić. Zmieniał się z dnia na dzień, aż zmarł na raka żołądka, ale czy to ten rak go zabił, myślę że nie. Alkohol w moim domu był od pokoleń, pił mój dziadek, ojciec, bracia i ja. Jak to wytrzymywała moja mama, skoro ona nie piła, nie paliła, starała się być dobrą matką i Bogu dziękuję, że jeszcze jest wśród nas, żywych. Po wielu latach myślę, że w naszym domu zapanowała śmierć serc. Śmierć, która zawładnęła nami i oddaliła nas od Boga, choć wszyscy zostali ochrzczeni, przyjęli pierwszą komunie, co do sakramentu bierzmowania, to nie wiem, czy wszyscy ten sakrament przyjęli. Różnie potoczyły się losy mojego rodzeństwa. Wielu z nas siedziało w więzieniu, jest nas 10 chłopaków i po namyśle widzę, że wszyscy siedzieliśmy. Teraz wielu z mojego rodzeństwa założyła sobie rodziny, są dzieci, ale czy jest tam Bóg, nie wiem, choć większość żyje w związku niesakramentalnym w konkubinacie. Modlę się, by Bóg był w ich życiu i im błogosławił.
 
Dlaczego tak się stało, gdzie zagubiliśmy drogę. Cóż się wydarzyło ze mną, bo to przecież moje świadectwo. Ja starałem się być posłuszny, rodzica słuchałem, ale teraz wiem dlaczego. Było to związane ze strachem, jaki panował w moim sercu. Szukałem nowego domu, gdzie będę akceptowany, kochany ,gdzie będę czuł się szczęśliwy. Długo go nie szukałem, moim domem stała się ulica, ''matka ulica''. Tam postanowiłem żyć, chodź spałem w swoim rodzinnym domu, ale tak było tylko do czasu, bo coraz częściej przebywałem poza domem. Nocny tryb życia zaczął mi bardziej odpowiadać, w ciemności czułem się jak ryba w wodzie. Chyba w tej ciemności chowałem się przed światem, ludźmi i samym sobą. Jak lis chowający się w swojej norze, ja chowałem się w ciemności. Odnalazłem ludzi, którzy podobnie jak ja, mieli takie same problemy i szukali ukojenia swojego bólu, by móc na nowo żyć, lepiej żyć. Czy było lepiej, tak nam się wydawało, nie było już w nas moralności, było tylko tu i teraz dla nas, nie obchodzą nas już inni, my jesteśmy najważniejsi, to nam się wszystko należy, dlatego, że nie mieliśmy nic, a teraz zdobędziemy wszystko, to nasz cel to nasze nowe życie. Zaczęły się kradzieże, najpierw te małe, później stawaliśmy się coraz brutalniejsi. Potrzebowaliśmy pieniędzy na swoje zachcianki, na alkohol, papierosy, narkotyki, ubrania na zabawę.
 
Miałem dopiero 14 lat, a wiele złych duchów już mieszkało we mnie: duch nienawiści, duch odrzucenia, duch cierpienia, duch kłamstwa, duch kradzieży, duch robienia sobie krzywdę poprzez cięcie sobie ciała, duch samogwałtu, duch nieczystości, duch żądzy i wiele innych duchów, które zawładnęły moim życiem. Pamiętam, że dla zabawy w domu ze starszymi braćmi wywoływaliśmy duchy. Oni, czyli starsi bracia straszyli nas w ten sposób, a teraz widzę jakie niebezpieczeństwo wprowadziliśmy do swego domu, życia. Wróżenie z kart, chodzenie do wróżek, horoskopy itp. wszystko to gubiło nas, ale dopiero po wielu latach mam tego świadomość. Mój sposób życia nie uszedł mi płazem, za moje postępowanie musiałem zapłacić wysoką karę. Karę, która była mi najdokuczliwsza, to pozbawienie mnie wolności, tej którą kochałem. Najpierw zamknięto mnie w domu dziecka, ale co to był za dom, w którym widziało się te same rzeczy co w domu, chodzi mi o bicie innych, ale nie przez podopiecznych, ale wychowawców. Na nowo nienawiść, bo jak można bić małego dzieciaka, tylko dlatego że nie potrafił rozwiązać zadania z matematyki. Czekałem, aż przyjdzie moja kolej, czekałem by mu oddać, jeżeli by mnie uderzył. Myślałem, że jak do mnie podejdzie i mnie uderzy, to oddam mu, ale nie ręką, ale krzesłem, na szczęście do tego nie doszło. Ten wychowawca miał na imię Zbyszek, minęło już od tego czasu 20 lat, a ja jeszcze te imię pamiętam. Długo tam nie przebywałem, ponieważ uciekłem. Ciągnęło mnie do mego świata. Ucieczka wiązała się z tym, że musiałem zdobyć pieniądze, więc szedłem i kradłem, spałem po klatkach, w parkach. Byłem głodny, ale szczęśliwy, tak mi się wydawało, bo byłem wolny.
 
Po moich dwóch lub trzech ucieczkach, zamknięto mnie w schronisku dla nieletnich w Nowe koło Świecia, ale tam nauczyłem się być jeszcze gorszy, więcej złodziejskiej profesji, ale był tam również taki moment, że zacząłem się modlić, chodzić na Msze św. Ale przede mną była jeszcze długa droga do powrotu do Miłującego Boga. Potem pogotowie opiekuńcze, gdzie długo nie zabawiłem poprzez picie alkoholu, chodź mam z tym miejscem miłe też wspomnienia. Była tam pani Kama, tak na nią mówiliśmy, nie pamiętam jak miała tak naprawdę na imię. Była dla nas naprawdę jak matka. W czasie snu podchodziła do mnie i się modliła, wkładała mi obrazki św. pod poduszkę i dała mi różaniec. Troszczyła się o nas, jak nikt dotąd. Ale ja byłem czarną owieczką, i za swoje negatywne postępowanie musiałem opuścić to miejsce, powróciłem więc do schroniska, a po kilku miesiącach do zakładu poprawczego. Byłem tam ponad dwa lata. I przez ten czas, tylko raz uczestniczyłem w sakramencie pokuty i we Mszy św. nie było mi łatwo, ale jakoś i ten czas zleciał. Dostałem przepustkę do domu, było fajnie do momentu, gdy spotkałem dawnych kolegów. Do zakładu poprawczego już nie wróciłem, czekał już na mnie inny los, inne miejsce.
 
Osadzono mnie w areszcie śledczym. Byłem tam z początku kilka miesięcy, bałem się, a uważałem się za takiego twardziela. Po cichu modliłem się do Boga, że jak tylko wyjdę to się zmienię, że zacznę chodzić do kościoła, będę się modlić itd. ale gdy dostałem tą łaskę, to o moich obietnicach zapomniałem. Po nie długim czasie wróciłem do aresztu i znów obiecywałem, błagałem a tu łaska ponownie otrzymana, a ja słowa nie dotrzymałem. Nadszedł dzień, z którym musiałem się zmierzyć, znów areszt, a po nim nowe miejsce, więzienie. Nie wiedziałem jak mam sobie z tym poradzić. Dwudziestolatek idzie do więzienia na 13.5 roku, szok. Byłem załamany, nie chciało mi się żyć, nie widziałem siebie w tym miejscu. Różne myśli przychodziły mi do głowy, nawet te o samobójstwie. Pewnego wieczoru poprosiłem kolegę, by mocnym uderzeniem z krzesła, uderzył mnie w kręgosłup. Chciałem go sobie złamać, kolega zrobił to, o co go prosiłem. Po uderzeniu odczułem mocny ból, ale bez żadnego złamania, ale od tego momentu odczuwam wielki ból pleców. W czterech ścianach, gdzie okna są zasłonięte kratą, wiele głupich pomysłów się rodzi. Zanim mnie zawieźli do więzienia, przyszedł kapłan i podarował mi i mojemu koledze niewielkie książeczki o bł. ks. Popiełuszce. Nie od razu ją przeczytałem. Musiałem mieć plan, by mój kolega z celi nie śmiał się ze mnie, że takie coś czytam, skoro on tego nie robi to, i ja nie powinienem w więzieniu, jak ktoś się modli, nawraca, jest uważany za jakiegoś wariata, odludka, człowieka przegranego. Miałem uzbierane kilka tabletek psychotropowych i postanowiłem mu je podrzucić, by je wypił z kawą. I tak zrobiłem. On wypił kawę, zasnął, a ja wziąłem się za lekturę, czytałem i płakałem, nie mogłem dojść do siebie po tym co przeczytałem. Ale rzeczywistość w której się znajdowałem pokazała mi, że jestem w więzieniu, gdzie muszę walczyć o każdy dzień nawet do przelewu krwi i wiele razy byłem w takiej sytuacji. Najważniejsza była pięść, siła, wiec ćwiczyłem, by być gotowym na walkę, choć tak naprawdę tego nie chciałem, chciałem tylko spokoju. Nadszedł moment mojego przewiezienia do zakładu karnego, zastanawiałem się gdzie mnie zawiozą i trafiło na Potulice koło Nakła nad Notecią. Duże więzienie, około 1500 więźniów. Nowy teren nieznany, w którym trzeba się odnaleźć. Teren walki i to bardzo wielkiej, jak się później przekonałem. Walki ze samym sobą i innym,i ale tu już nie używałem pięści.
 
W areszcie śledczym dostałem od swego rodzonego brata różaniec, który on dostał od innego więźnia, który przyjechał do aresztu z innego więzienia. Po kilku miesiącach tu przebywania w moich myślach była tylko jedna rzecz, odejść z tego świata, chciałem odebrać sobie życie. Nie wiedziałem jak sobie radzić. Czasami wieczorem nawet modliłem się na tym różańcu, choć nawet nie wiedziałem czy dobrze się modle, nie umiałem odmawiać różańca. Ale Bóg miał inne plany związane ze mną. Nie wiem jak to się stało, że się nie powiesiłem, ale wiem jak Bóg zawołał mnie do siebie. Była to niedziela, strażnik otworzył cele i powiedział, że jest spotkanie z kapelanem i czy ktoś idzie. Na początku się wahałem, ale wyszedłem z celi i udałem się na to spotkanie. Zaprowadzili nas do szkolnego budynku, do niewielkiej salki lekcyjnej, ale jakie było moje zdziwienie, gdy zamiast kapłana przyjechali do nas jacyś ludzie, cywile.
 
Byłem wściekły, że strażnik mnie okłamał. Ciekawe, o czym będą gadać. O narkotykach, alkoholu itp. Pewien człowiek, mój imiennik, Leszek Cieślewicz, wstał pomodlił się i pierwsze, co powiedział to, to że oni przyjechali nam powiedzieć, że BÓG NAS KOCHA. Wariat pomyślałem, co za głupoty gada, a czym jest ta miłość, gdzie ona jest, gdzie była jak cierpiałem, płakałem, wołałem o pomoc, gdy mnie bito, poniżano, gdy musiałem jeść jak pies. Nic się nie odzywałem, nawet nie pamiętam o czym on dalej mówił, ale cały czas miałem jego pierwsze słowa w pamięci o tej niby miłości. Po załączonym spotkaniu udaliśmy się do cel, koledzy się pytali gdzie byłem i co tam było mówione. Powiedziałem, że jakiś wariat przyszedł i mówił nam, że BÓG nas kocha. Na tym rozmowa się urwała, ale to było ziarno rzucone na glebę, glebę mojego serca i nie tylko bo i do serc kolegów, z którymi przebywałem. Cały tydzień myślałem o tym i zastanawiałem się, czy ci ludzie jeszcze do nas przyjadą, czy się nie zniechęcili, czy to było jednorazowe.
 
Nadeszła niedziela godz. 1dziesiątej, drzwi celi się otwierają i znów zapytanie, czy ktoś idzie na spotkanie z kapelanem, znów się wahałem, ale nagle dwóch moich kolegów wstało, i razem z nimi udałem się na to spotkanie. Tam dowiedzieliśmy się, skąd oni do nas przybywają i kim są, a byli to członkowie wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym z Bydgoszczy. Po kilku tygodniach odbyło się seminarium Odnowy życia w Duchu Świętym. Co za przyjemne przeżycie, co za łaska i dar dla nas, tych którzy tam przebywaliśmy. Takich seminariów ukończyłem dziewięć. To tam zaczęła się moja droga ku nawróceniu. Śp. o. Czesław Chabielski, swoją miłością ukazywali nam miłującego Boga, miłością, którą każdy z nas, jeżeli chcemy, możemy być obdarzeni. Więzienie już nie było straszne, stało się dla nas łaską, darem, czasem przemiany naszych serc. Wszystko zaczęło się zmieniać. Moje życie, mój sposób myślenia, postępowanie, stawałem się człowiekiem, który chcę całym sobą łapać Miłość Bożą. Szukałem jej wszędzie, tam gdzie tylko mogłem. Modliłem się, by ten czas który mam aż nad to mógł dobrze wykorzystać. Po pewnym czasie otrzymałem prace jako porządkowy pawilonu, w którym przebywałem, dostałem się również na zajęcia, gdzie mogłem uczyć się rzeźbić w drewnie. Więc kolejne miejsca gdzie mogę mówić o spotkaniach, o tym co się na nich dzieje no i oczywiście o tym, że Bóg kocha każdego bez wyjątku. Z niecierpliwością, cały tydzień oczekiwałem na niedzielne spotkanie. Tam ładowałem swoje baterie i chciałem coraz więcej wiedzieć o Bogu. Pewnej niedzieli, brat Leszek wziął pięciu chłopaków do innej sali, byłem wśród nich. Tam modliliśmy się do Ducha Świętego. Jeszcze nie wiedziałem, o co Leszkowi chodzi, a on nam powiedział, że chcę nas włączyć do grona posługujących, mieliśmy pomagać animatorom z wolności w prowadzeniu spotkań. Zgodziliśmy się, choć była we mnie obawa, bo nigdy takiego czegoś nie robiłem. Skoro Duch Święty tego chcę, ja poddaję się Jego woli. Oddałem Mu się do dyspozycji. Brat Leszek chciał, bym na następne spotkanie przygotował coś na temat przebaczenia. Był to dla mnie bardzo trudny temat, skoro miałem taki bagaż cierpień, zranień......
 
Przygotowywałem się sumiennie, wszystko co na ten temat znalazłem zapisywałem w zeszycie, wiele cytatów z Pisma św., z różnych książek. Przyszedł czas, bym mógł przedstawić innym, to co zebrałem. Po wstępnej modlitwie, brat Leszek powiedział wszystkim, że teraz ja przez dziesięć minut będę mówił o przebaczeniu. Wziąłem zeszyt do ręki i już miałem czytać, jak tu nagle brat Leszek wziął mi zeszyt i powiedział "Teraz mów". Byłem zbity z tropu, burza myśli co teraz, nie dam rady, ale nagle powiedziałem, że muszę się pomodlić. Modliłem się do Ducha Świętego, by to On mówił, a ja niech będę Jego narzędziem. Mówiłem całkiem, co innego niż miałem zapisane, ale każdy milczał i słuchał. To było pierwsze moje doświadczenie zaufania Duchowi Świętemu. Wiele bym mógł pisać o swoich przeżyciach związanych z tym miejscem, ale może kiedyś będzie jeszcze taka sposobność. Chciałbym podziękować Bogu za łaskę nawrócenia, za braci, którzy do nas tam przyjeżdżali, i wiem że nadal tam jeżdżą: LESZKOWI CIEŚLEWICZOWI, ANDRZEJOWI HERMANOWSKIEMU, ANDRZEJOWI GRZELCZAKOWI, JÓZEFOWI SZARAFIŃSKIEMU, STEFANOWI MIŚ, i innym, którzy przez te lata wspierali nas swoją modlitwą. Odnowa przyczyniła się do mojego nawrócenia, dlatego moje świadectwo wysyłam wam do Odnowy. Niech Bóg będzie uwielbiony.

zobacz powiązane artykuły

Komentarze (6)

Portal zywawiara.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.

~

02.02.2016, godz.15:13

bardzo sie wzruszylam i zycze sily niech Bog cie prowadzi

~yoli

29.01.2014, godz.09:12

Bardzo wzruszajace swiadectwo!!Znam wiele zagubionych osob i dzieki takim osobom jak Ty moge im zasugerowac droge wyjscia z beznadziejnych sytuacji,dajac Ciebie za przyklad.Dziekuje!!

~ona

07.09.2013, godz.05:59

Bardzo sie wzruszylam, niech Bog Cię prowadzi Leszku...

~Ja

18.06.2013, godz.16:42

Niech bedzie BOG uwielbiony/ trzymaj sie Leszku/

~Biel

10.06.2013, godz.12:04

Alleluja!!! Pan jest Wielki!

~Bea

28.05.2013, godz.10:53

piękne! chwała Panu!

Powiązane artykuły

Jestem w więzieniu, a czuję się wolny

Jestem w więzieniu, a czuję się wolny

autor:

Ja, który byłem na samym dnie, powstałem i pragnę złożyć świadectwo o sile modlitwy wstawienniczej. Otrzymałem od Boga dwa życia. Moje pierwsze życie - do trzydziestego roku, było przeważnie...

dodano: 2016-07-04 Admin
Komentarzy (10)