30 moich dzieci zginęło podczas in vitro
Było to pewnego dnia w lipcu 2008 roku. Byłam przypięta do stołu chirurgicznego. Lekarz embriolog pobierał kilkadziesiąt komórek jajowych z moich jajników za pomocą długiej igły. Czułam jak krew ciekła mi z narządów płciowych kiedy igła wiele razy wbijała się w ściany pochwy i kierowała się do jajników. W pokoju, który znajdował się obok sali zabiegowej mój mąż uprawiał masturbację, aby uzyskać świeżą spermę do zapłodnienia komórek jajowych. Potem moje jajniki pobudzono do tego stopnia, że straciłam przytomność. Miałam wrażenie, że jakaś ciecz zaczęła wypełniać brzuch i klatkę piersiową. Znieczulenie nie przyniosło żadnej ulgi na ostry ból, który czułam w sobie. Miałam problemy z oddychaniem. Lekarz doprowadził mnie do stanu stabilnego. Jednak musiał minąć prawie tydzień, abym doszła do siebie po tej brutalnej procedurze.
Lekarz embriolog pobrał 38 komórek jajowych, z których 31 zapłodnił. Tydzień później 16 moich maleńkich dzieci wyrzucono jak śmieci. Trzynaście embrionów umieszczono w probówkach, po dwa do jednej fiołki, i zamrożono. Dwa embriony wprowadzono do mojego łona.
Cena, która razem z mężem zapłaciliśmy za zabieg in vitro była ogromna, zarówno pod względem finansowym i fizycznym. Jednak wmawiałam sobie, że było warto. Byłam przekonana, że jeden z tych embrionów spełni nasze pragnienie posiadania pięknego dziecka.
Kiedy miałam 12 lat razem z siostrą odkryłyśmy, że mężczyzna, z którym moja mama była związana nie jest naszym biologicznym ojcem. Okazało się, że moim prawdziwym tatą jest anonimowy dawca spermy. Lekarze w klinice leczenia niepłodności wprowadzili nasienie tego mężczyzny mojej mamie. Było mi przykro kiedy uświadomiłam sobie w jaki sposób poczęłam się.
W 2004 roku wyszłam za mąż. Razem z mężem chcieliśmy mieć dzieci. Niestety nie mogłam zajść w ciąże, pomimo naszych starań. Lekarz ginekolog zdiagnozował u mnie Zespół Wielotorbielowatych Jajników - zaburzenie, które hamuje regularną owulację. Zapisał mi środek, który na pobudzenie owulacji. Co ciekawe moja mama zażywała ten sam specyfik przed moim poczęciem.
Po czterech nieudanych cyklach postanowiliśmy skorzystać z zabiegu sztucznego wprowadzenia spermy męża do mojego łona. Niestety ta metoda również nie przyniosła upragnionego rezultatu. Potem zdecydowaliśmy się na drogi zabieg, jakim jest in vitro. Podczas sztucznego zapłodnienia komórki jajowe i sperma są pobierane i zapładnianie w szalce Petriego. Potem zapłodniony embrion jest wprowadzany do łona matki.
Od samego początku razem z mężem słyszeliśmy głos sumienia, który szeptał, że to co robimy było złe. Jednak te szepty były zagłuszone przez inne głośniejsze głosy. Jednym z nich była opinia lekarzy, z której wynikało, że bez zabiegu sztucznego zapłodnienia nie mam szans na zajście w ciążę. Przyjaciele i rodzina popierali wszystko, co mogłoby zakończyć nasze cierpienie związane z niepłodnością. Pragnienie posiadania dziecka zagłuszało wszelkie wątpliwości i zapewniało mnie, że Bóg chciałby, abym była szczęśliwa. Byłam przekonana, że jestem kobietą i zasługuję na to, abym mogła urodzić dziecko. Oprócz tego zastanawiałam się, dlaczego nauka, która pomaga w tworzeniu nowego życia jest zła.
Podpisaliśmy kontrakt na zabieg in vitro w klinice leczenia niepłodności. Najpierw dostałam zastrzyk hormonalny i pigułki, które pobudziły jajniki do produkcji komórek jajowych. Niektóre pobrane komórki zapłodniły się w szalce Petriego przez kontakt ze spermą męża. Do innych lekarz musiał wprowadzić plemnika przy pomocy igły. Te zapłodnione komórki jajowe były malutkimi istotami ludzkimi. Można było zobaczyć je w mikroskopie. Lekarze ocenili embriony pod względem jakości. Zachęcili, abyśmy odrzucili te embriony, które były „gorszej jakości” i miały niewielkie szanse na zagnieżdżenie. Wtedy dopiero uświadomiliśmy sobie, że nie wszystkie aspekty związane ze sztucznym zapłodnieniem in vitro są dobre. Domagaliśmy się od lekarzy, aby zachowali przez zamrożenie wszystkie embriony, które były „lepszej jakości”.
W lipcu w 2008 roku po raz pierwszy wprowadzono do mojego łona dwa zapłodnione embriony. W rezultacie zaszłam w ciążę z bliźniakami. Razem z mężem cieszyliśmy się z tego powodu. Znałam też ich płeć. Lekarze przewidywali, że 2009 roku będzie poród. Niestety kiedy byłam w 21 tygodniu ciąży urodziłam przedwcześnie dwójkę dzieci – Madi i Izajasza. Po porodzie żyły tylko jedną godzinę. Wykąpaliśmy, ubraliśmy, ochrzciliśmy i przez chwilę przytuliliśmy nasze dzieci. Potem odeszły z tego świata.
Przez rok starałam się nie myśleć o tym, co przeszłam. Byłam przekonana, że śmierć moich dzieci była karą Bożą za grzechy, które popełniłam w przeszłości. Pierwszy zabieg in vitro był traumatycznym przeżyciem. Oprócz tego wiedziałam, że miałam jeszcze 13 dzieci. Ich dalszy rozwój był zatrzymany. Ostatecznie razem z mężem uznaliśmy, że jesteśmy gotowi na kolejny zabieg in vitro.
W październiku 2009 roku lekarze odmrozili i wprowadzili do mojego łona następny embrion. Wiedzieliśmy, że to był chłopczyk. Daliśmy mu na imię Jeremiasz. Zaszłam w ciążę, ale potem poroniłam, ponieważ mój organizm odrzucił Jeremiasza.
W lutym 2010 roku miałam kolejny zabieg in vitro. Dwoje dzieci wprowadzono do mojego łona. Podczas zabiegu lekarz embriolog powiedział: „Jeden embrion zagnieździł się w łonie, a drugi nie”. Okazało się, że nasza córka Lucilla zmarła podczas odmrażania. Natomiast syn Łukasz zagnieździł się. Po krótkim czasie raz kolejny poroniłam.
Trzy miesiące później odmrożono następną probówkę. W niej było dwóch synów: Eliasz i Ezechiel. Obydwaj chłopcy przeżyli proces odmrażania. Tym razem sytuacja skomplikowała się. Przedwczesny poród i śmierć Madi i Izajasza ujawniły, że miałam źle rozwiniętą szyjkę macicy. Z tego powodu istniało ryzyko poronienia. Zgodziłam się na wprowadzenie do łona tylko jednego chłopca. Tym razem zaszłam w ciążę, która zakończyła się porodem. W 2011 roku mój syn Eliasz przyszedł na świat. Niestety jego brat Ezechiel nie miał tyle szczęścia pomimo, że był dwa razy zamrażany, odmrażany i zagnieździł się w łonie. W 2012 roku ciąża z Ezechielem zakończyła się poronieniem.
Trzy miesiące później miałam kolejny zabieg in vitro. Tym razem moja córka Oliwia zmarła podczas odmrażania. Natomiast mój syn Izaak przeżył i zagnieździł się.
W tym czasie kiedy byłam w ciąży z Izaakiem udałam się na pierwsze w życiu rekolekcje. Na początku byłam sceptyczna. Nie chciałam nikomu ujawnić to, co przechodziłam. Podczas rekolekcji dostałam „lanie” od Pana Boga. Załamałam się i zaczęłam płakać kiedy usłyszałam jakąś wzruszającą pieśń religijną. Doświadczyłam duchowego przebudzenia. Wieczorem po raz pierwszy od wielu lat przystąpiłam do sakramentu pokuty. Jednak nie chciałam zrozumieć, że podczas zabiegów in vitro, które są brutalne i pozbawione wszelkiej godności, zabiłam własne dzieci. Potem na zakończenie rekolekcji Łaska Boża zmyła moją pychę i sprawiła, że odzyskałam dar wiary i nawróciłam się. W tym samym czasie mój organizm odrzucił Izaaka.
Kiedy mąż zobaczył przemianę, jaka dokonała się we mnie udał się na rekolekcje. Wtedy poczuł jak Bóg uwolnił go z poczucia winy i zapewnił, że nasze dzieci, które zmarły podczas zabiegów in vitro są bezpieczne i czekają na nas w Niebie.
Jednocześnie nie wiedzieliśmy, co powinniśmy zrobić z naszymi dziećmi, które były zamrożone. Mieliśmy takie opcje do wyboru – pozostawienie w zamrożeniu, zniszczenie, oddanie do badań naukowych lub do adopcji dla pary, która chciała zajść w ciążę podczas sztucznego zapłodnienia. Byliśmy świadomi, że te wszystkie rozwiązania są pozbawione szacunku wobec naszych dzieci. Nie chcieliśmy obrazić Boga. Oprócz tego poznaliśmy, że stanowisko Kościoła Katolickiego w kwestii zamrożonych dzieci, które poczęły się w wyniku in vitro nie jest sprecyzowane. Teolodzy mają różne opinie w tej kwestii. Jedni twierdzą, że każde dziecko zasługuje na życie i tym samym należy wprowadzić je do łona matki, aby mogły się zagnieździć i potem urodzić. Inni sugerują chrzest, odmrożenie, które spowoduje śmierć i pochówek. Myślę, że wkrótce Kościół zdefiniuje najlepsze rozwiązanie tej kwestii. Pary, które znalazły się podobnej sytuacji jak my mogą szukać duchowego wsparcia u kapłanów lub prosić o światło Ducha Świętego podczas modlitwy.
Postanowiliśmy dać szansę naszym dzieciom na zagnieżdżenie i ewentualny poród. W sierpniu 2012 roku miałam kolejny zabieg in vitro. Chociaż wiedziałam, co mnie czeka to tym razem wszystko było inne. Siedząc w poczekalni czułam, jak zżera mnie smutek. Uświadomiłam sobie, jak bardzo Bóg cierpi z powodu tak wielu dzieci, które umierają podczas in vitro. Lekarze i rodzice często „produkują” embriony tylko po to, aby odrzucić nadwyżkę. Robi się to po to, aby zaoszczędzić na kosztach zamrożenia lub pozbyć się „embrionów gorszej jakości”. Miałam przed oczami krótkie życie moich dzieci - w szalce Petriego, podczas zamrażania lub odmrażania. Było mi przykro, że pozwoliłam na to, aby niektóre moje wyrzucono jak śmieci.
Podczas zabiegu in vitro mój syn Vincent przeżył odmrażanie i zagnieździł się w łonie. Niestety mój syn Rafał zmarł podczas odmrażania. Przed zabiegiem kapłan pouczył nas, że jeśli nasze dziecko nie przeżyje odmrażania to należy zachować martwy embrion i pochować go na cmentarzu. Przed zabiegiem domagaliśmy się od lekarzy, aby przekazali nam ewentualną probówkę z dzieckiem w przypadku śmierci podczas odmrażania.
Pamiętam jak pani doktor embriolog wyszła z laboratorium, trzymając probówkę, w której był mój martwy syn Rafał. Wiedziałam, że była katoliczką. Jestem pewna, że śmierć mojego dziecka poruszyła ją. Niestety również mój syn Vincent, który zagnieździł się w łonie, zmarł na wskutek poronienia.
Cztery miesiące później miałam następny zabieg in vitro. Moja córka Bethany przeżyła odmrażanie i zagnieździła się w łonie. Niestety jej brat John nie przeżył odmrażania. Zabraliśmy go w probówce tak, jak jego brata Rafała. Potem mój organizm odrzucił Bethany.
W lutym 2013 roku miałam ostatni zabieg in vitro. Moja córka Mary Laura Claire przeżyła odmrażanie i zagnieździła się w łonie. Jednak jej brat Gabriel nie miał tyle szczęścia. Zmarł podczas odmrażania. Zabraliśmy probówkę, w której się znajdował jego embrion. Moja córka Mary również zmarła na wskutek poronienia. Nasze dzieci skremowano, a ich szczątki umieściliśmy w formach, które miały kształt serduszek. Te serca przyszyliśmy do miśków pluszowych i trzymaliśmy je w domu przez pięć lat. W tym czasie nasza wiara rozwijała się. Potem pojechaliśmy do domu w stanie Nowy Meksyk i pochowaliśmy ich szczątki na cmentarzu.
Bolesny okres, związany ze sztucznym zapłodnieniem in vitro dobiegł końca. W tym czasie miałam dziewięć zabiegów. 30 moich dzieci zginęło. Tylko jedno urodziło się zdrowe i żyje.
Pojechałam na rekolekcje dla rodziców, których dzieci zginęły podczas aborcji. Czułam, że istniały podobieństwa pomiędzy zabijaniem dzieci podczas in vitro i aborcji. Osoby, które były obecne na rekolekcjach miały różne opinie w kwestii sztucznego zapłodnienia. Większość osób nie ma świadomości czym jest sztuczne zapłodnienie in vitro. Jeśli życie zaczyna się podczas poczęcia to każda osoba, która poddała się sztucznemu zapłodnieniu czuje w sobie żal i smutek. Wynikają z tego, że podczas in vitro zabija się dzieci tak samo, jak podczas aborcji.
Pewnego dnia podczas rekolekcji siedziałam na polu. Słońce mocno grzało mi w twarz, ale w środku czułam w sobie wrzawę. Oczami duszy zobaczyłam dwie wstążki. Pierwsza przedstawiała przemoc, ciemność i grzeszność ludzkości. Druga ukazywała piękność i świętość ludzkiego życia. Nagle zrozumiałam, że w oczach Boga każda osoba jest cenna. Dotarło do mnie, że zgadzając się na zabieg in vitro byłam egoistką. Pozwoliłam, aby lekarz brutalnie wstrzykiwał moje dzieci do łona po tym jak przeszły pozbawiony wszelkiej godności proces zamrażania i odmrażania.
Następne podobieństwa pomiędzy aborcją a sztucznym zapłodnieniem odkryłam kiedy przeczytałam umowy zabiegów in vitro i kontrakty na przechowywanie embrionów w zamrożeniu. Byłam rozdarta i zawstydzona kiedy poznałam nieludzki język, który występuje w tych umowach. Dzieci są określane mianem: „materiału, który jest poddany zamrażaniu”, „produktu poczęcia” lub „osieroconego okazu”. W umowie na in vitro czytamy, że klinika leczenia niepłodności ma prawo do „zawłaszczenia” embrionów jeśli ich rodzice nie wyrażają zgody na dalsze przechowywanie w zamrożeniu. Czytając te dokumenty można odnieść wrażenie, że dzieci są traktowane jak przedmioty, które nadają się do użytku. Konsumpcyjna mentalność, która kładzie nacisk na „efektywne leczenie niepłodności” sprowadza dzieci, które poczęły się w wyniku sztucznego zapłodnienia in vitro, do roli królików doświadczalnych (przeznaczonych do badań naukowych) lub śmieci, które nadają się do wyrzucenia. Oprócz tego pozwala na zabijanie istot ludzkich podczas „selektywnej redukcji”.
W umowie na zabieg in vitro lub zamrożenie dziecka znajduje się również to zdanie: „Często zdarza się, że embriony umierają podczas odmrażania. Oprócz tego czasami nie można ustalić, czy w probówce znajduje się embrion czy nie, ponieważ może przykleić się do ściany probówki lub pipetki”. Po lekturze tych dokumentów byłam przerażona. W całym kontrakcie znajdowało się tylko jedno zdanie, z którego wynikało, że embriony są dziećmi.
Poczęcie i zamrożenie dziecka w laboratorium jest naruszeniem jego godności. Podczas odmrażania i wyrzucania ginie wiele dzieci. Zredukowanie kobiety do roli inkubatora, a mężczyzny do zwykłego dawcy spermy jest atakiem na godność człowieka. Dzieci mają prawo, aby mogły urodzić się w rezultacie miłości rodziców. Nie wolno zredukować dziecka do roli przedmiotu, który można kupić, sprzedać, dawać lub wyrzucać.
Bardzo chciałam mieć dziecko. Z tego powodu wiem, dlaczego małżonkowie decydują się na zabieg in vitro. Czasami żal, który czuję z powodu śmierci moich dzieci i przemysłu in vitro jest nie do zniesienia. Jest mi przykro za to, co zrobiłam. Pocieszenie znajduję w tym fragmencie z Księgi Habakuka: „Sprawiedliwy żyć będzie dzięki swej wierności” (Ha 2,4).
To świadectwo dedykuję mojej rodzinie, która przekonała się, jak bolesnym i niebezpiecznym jest zabieg sztucznego zapłodnienia in vitro. Często modlę się tymi słowami: „Boże, ty jesteś źródłem mojej siły i życia. Jestem twoim narzędziem. Posługuj się mną tak, jak chcesz”. W ten sposób pragnę wyrazić skruchę za to, co zrobiłam.
Jenny Vaughn
Tłumaczenie z j.ang. na j.pol: Marcin Rak
Źródło:https://www.catholicsistas.com/my-journey-through-in-vitro-fertilization/
Komentarze (0)
Powiązane artykuły
Gdybym mogła cofnąć czas to nie poddałabym się zabiegowi in vitro
Nie jest mi przykro z powodu mojej córki, która przyszła na świat. Żałuje tylko metody, za pomocą której poczęła się w moim łonie. Gdybym była świadoma tego wszystkiego to nawet myśl o in vitro nie...
Zapłodnienie in vitro a nauka Kościoła Katolickiego
Dlaczego Kościół odrzuca zapłodnienie in vitro? Pierwsza zasada wyjaśnia pozostałe: dziecko zasługuje na to, aby poczęło się podczas pełnego miłości aktu małżeńskiego jego rodziców. Poczęcie na...
Gorzkie owoce sztucznego zapłodnienia in vitro
Razem z mężem czujemy się wezwani do podzielenia się naszym świadectwem z innymi. Być może niektórzy dobrze zastanowią się zanim zdecydują się na zabieg sztucznego zapłodnienia in vitro. Razem z...