żywa Wiara

ArtykułyZOBACZ WSZYSTKIE

Zły duch czy dusze czyśćcowe?

autor: Grzegorz Fels

użytkownik: KlaW z dnia: 2016-04-18

Czy domy, w których słychać dziwne postukiwania, tajemnicze kroki i skrzypiące drzwi, występują tylko w książkach i horrorach? A może istnieją naprawdę?

Moja mama opowiadała o pewnym domu w Rudzie Śląskiej-Kochłowicach, w którym kiedyś rzekomo „straszyło”. Budynek stoi blisko cmentarza. Został wybudowany tuż po wojnie. Od tamtego czasu wielokrotnie zmieniali się jego właściciele. Mama wspominała, że kiedy była małą dziewczynką, zawsze pospiesznie mijała ten dom z przysłowiową duszą na ramieniu. Do dziś chodzą zresztą słuchy wśród starszych mieszkańców, że było w nim słychać m.in. wycie psów, odgłosy kroków, tajemnicze skrzypienie schodów. Ekipa remontowa jednego z kolejnych nabywców tej nieruchomości miała w przerażeniu ją opuścić.

Trudno stwierdzić, ile w tych barwnych opowieściach jest prawdy, a ile narosłych z czasem plotek. Faktem jest, że mimo niskiej ceny dom długo nie znajdował nowych nabywców. Obecnie (od co najmniej kilkunastu lat) zamieszkuje go znajomy mojego ojca z rodziną. Tata nie pamięta, żeby właściciel domu skarżył się kiedykolwiek na jakieś „straszenie” w „okazyjnie” zakupionej nieruchomości. Podobno był tu wcześniej ksiądz egzorcysta i pokropił wodą święconą każde pomieszczenie budynku. Ta właśnie wizyta miała zakończyć ciąg tajemniczych zjawisk, jakie ponoć miały tam miejsce. 

To nie jest choroba psychiczna!

Jeśli potraktujemy ten przypadek jako pewnik, wypadałoby zapytać, co bywa przyczyną takiego „straszenia”? Dlaczego w ogóle podobne sytuacje mogą mieć miejsce?

Przypominam sobie, że przed laty barwnie i obrazowo mówił na ten temat nieżyjący już ks. dr Marek Drogosz, pierwszy egzorcysta diecezji katowickiej. Co prawda wspominał wówczas o innym śląskim domu, ale w tej historii widać pewne podobieństwa.

Szatan może zawłaszczyć pewne miejsca. Egzorcyzmowałem kiedyś jeden dom i mieszkanie, gdzie nie można było mieszkać, bo działy się straszne rzeczy. To był dom pijaków. W tym domu popełniono samobójstwo i najprawdopodobniej również zabójstwo. (…) Potem ten dom za marne pieniądze, okazyjnie, kupiło pewne małżeństwo. (…) Pani była psychiatrą i jak się później okazało okultystką, i przez nią to wszystko się zaczęło. Przyjechała do mnie cała roztrzęsiona, bo zły duch zaczął ją „pożerać”. Z gabinetu psychiatrycznego zrobiła sobie gabinet okultystyczny. W tej „chałupie” przyjmowała. (…) Trzeba było pomóc tej kobiecie. Przerażony przyjechał też z nią jej mąż, a ona powiedziała: „Proszę księdza, ja jestem psychiatrą. Ja sama wiem, co mi jest. Koleżanka mnie zdiagnozowała. Proszę księdza – to nie jest choroba psychiczna”. Gdy zacząłem pytać, wyszło „szydło z worka”. I najpierw jej trzeba było pomóc, a później egzorcyzmować całą chałupę. W tym domu teraz mieszkają dwie rodziny, dwoje dzieci się tam narodziło. Szczęśliwie wszystko jest w porządku. Była intronizacja krzyża, obrazu Matki Bożej – w tym gabinecie, w którym odbywały się seanse. Tam te trudne sprawy oddaliśmy Bogu. Zstąpiła na to miejsce cisza, pokój oraz Boże błogosławieństwo. Łaska rozświetliła wszelakie mroki! Teraz ona pracuje i jest bardzo głęboko związana z Panem Jezusem. Robi dużo dobrego.

Wróćmy jeszcze do Rudy Śląskiej. Tuż przy granicy Kochłowic z Bykowiną, znajduje się króciutka „ślepa” uliczka z kilkoma zaledwie domami. U jej wlotu stoi stary przydrożny krzyż (z 1907 r.). Skręcając w stronę wspomnianych budynków, natkniemy się na opuszczony, ceglany dom z 1935 r. Niegdyś należał on do siostry mej babci, która zaraz po jego wybudowaniu mieszkała w nim ze swoją rodziną. Wynajmowała tu też wolne pokoje.

W mojej rodzinie żywa jest historia o pierwszej lokatorce tego domu. Kobieta parała się „modnym” przed wojną spirytyzmem. Jeździła nawet na spotkania spirytystyczne. Ociągała się jednak z płaceniem zaległego czynszu. Gdy ciocia kilkakrotnie upominała się o uregulowanie zaległości, lokatorka regularnie zbywała ją wymówkami.

W tym samym czasie w domu zaczęło „straszyć”. Kilkakrotnie około północy dał się słyszeć głuchy dźwięk jakby łańcuchów, którymi walono w drzwi mieszkania zajmowanego przez właścicielkę. Kiedy ta ze strachem je uchylała, za drzwiami nikogo nie było.

O złośliwość i przyczynę nocnego hałasu podejrzewano wspomnianą lokatorkę. Jednak na stawiane następnego dnia zarzuty wzruszała tylko ramionami i do niczego się nie przyznawała. Nie było dowodu, że to właśnie ona za tym wszystkim stoi.

Ktoś poradził cioci, żeby ta pokropiła dom wodą świeconą,a poświęconą kredą oznaczyła drzwi wejściowe mieszkania. Kiedy tak uczyniła, przeraźliwe nocne hałasy ustały. Z czasem uciążliwa lokatorka przestała również jeździć na spotkania spirytystów. Kiedyś przyznała się nawet, że kazano jej tam wyrzec się krzyża, czego jednak nie chciała zrobić. Przejrzała wówczas na oczy i zrezygnowała z dalszych spotkań.

Wizyty zmarłych księży

Oczywiście nie wszystkie przypadki „nawiedzonych domów” wiążą się z przejawami działalności złego ducha. Nie zawsze też muszą to być domy mieszkalne w ścisłym tego słowa znaczeniu. Czasem spektakularne zjawiska odnotowywano w domach parafialnych, a nawetw kościołach. Były one jednak konsekwencją niedokończonych za życia spraw, ważnych na płaszczyźnie duchowej. Stanowiły też pewne zadanie, jakie mieli wypełnić żyjący. Nie można ich zatem utożsamiać ze sferą demoniczną.

Ks. Janusz Czenczek, egzorcysta diecezji gliwickiej z 14-letnim stażem, wspominał o kilku takich przypadkach z górnośląskich parafii:

Na jednej z parafii, gdzie byłem z posługą kapłańską, ludzie opowiadali, że po wojnie widywano księdza w kościele przy balaskach. Nawet go rozpoznawano. Kiedy zaczęto wszystko sprawdzać, okazało się, że w wyniku wybuchu wojny ksiądz ten musiał opuścić plebanię. Wkrótce zginął. Zostało jednak do odprawienia kilka mszalnych intencji…

Ksiądz Czenczek zapewnia, że takich relacji do dnia dzisiejszego opowiada się na Śląsku sporo. Zdarzają się one zwłaszcza w parafiach, które należały do niemieckiej części Górnego Śląska. Po wojnie, gdy tereny te przypadły Polsce, wielu niemieckich obywateli zostało ze swymi proboszczami przesiedlonych w głąb Niemiec. Pozostały po nich puste budynki i kościoły. Stopniowo zaczęli je zajmować repatrianci ze wschodu. Przybywali oni z utraconych przez Polskę (na rzecz ZSRR) ziem.

Jeden z nieżyjących już proboszczów, który sam pochodził z Kresów i po wojnie przybył na Śląsk, opowiedział ks. Czenczkowi następującą historię:

Po wojnie na plebanię regularnie wchodził tajemniczy ksiądz. Nikt z miejscowych go nie znał, bo całą wioskę zamieszkiwali już repatrianci ze wschodu. Ten zaś podchodził do starego kredensu, który znajdował się na probostwie. Coś szukał w jego górnej części i po chwili wychodził. W zasadzie księdza zawsze widziano stojącego w kuchni przy tym samym meblu. Zaś samego momentu jego wejścia i wyjścia nikt nie zauważał. Ktoś w końcu wspiął się na krzesło ,a na kredensie odnalazł książkę. Z niej to wysunęły się niemieckie marki za nieodprawioną intencję mszalną. Mszę odprawiono. Odtąd wizyty tajemniczego księdza ustały.

Również ks. Marek Drogosz opowiadał zasłyszaną od pewnego kapłana historię:

Do jednego ze starych kościołów w archidiecezji katowickiej przyszedł rano proboszcz. Nagle przy ołtarzu zobaczył jakiegoś modlącego się księdza. Na ten widok pomyślał sobie, że z pewnością ten kapłan zawitał tu, żeby się pomodlić. A może będzie nawet chciał odprawić mszę świętą? To by się dobrze składało, bo będzie możliwość wspólnej koncelebry. Proboszcz ten już dawno z nikim mszy nie koncelebrował, gdyż jego „parafijka” była malutka i zazwyczaj sam odprawiał. Już w duchu zaczął się cieszyć, kiedy nagle włosy na głowie "stanęły mu dęba". Uświadomił sobie, że przed chwilą sam otworzył kościół. Budynek był wcześniej zamknięty na „cztery spusty” i ów obcy ksiądz nie mógł do niego wejść! Przerażony proboszcz zapytał księdza, czego chce. Ten pokazał mu brewiarz. Powiedział, żeby odmówił za niego pewne modlitwy z brewiarza, bo on za to pokutuje.

W 3 ostatnich przypadkach pomoc egzorcysty jest zbyteczna. Niespodziewane wizyty księży są bowiem konsekwencją niedokończonych przez nich za życia, a podjętych wcześniej zobowiązań. Duchowe zjednoczenie Kościoła na ziemi, w czyśćcu i w niebie, czyli świętych obcowanie, łączy wzajemna miłość. Dlatego zobowiązani jesteśmy do braterskiej realizacji miłości w stosunku do zmarłych. Szczególnie odnosi się to do dusz cierpiących w czyśćcu. One oczekują od nas pomocy. Czasem swoje oczekiwanie sygnalizują w taki czy inny sposób.

 

Artykuł ukazał się w 42  (luty 2016) numerze Miesięcznika Egzorcysta.
 

Komentarze (0)

Portal zywawiara.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.