żywa Wiara

ArtykułyZOBACZ WSZYSTKIE

Staram się żyć pełnią życia - wywiad z Jankiem Melą

autor: Justyna Tobolska

użytkownik: KlaW z dnia: 2015-08-16

Krótko ponad dwa miesiące temu miałam okazję poznać Go osobiście. Najmłodszy w historii zdobywca biegunów: północnego i południowego. Założyciel fundacji „Poza Horyzonty“. Młody mężczyzna, który swoimi pasjami oraz postępowaniem pokazuje, że niepełnosprawność to nie stan ciała, ale umysłu. Optymizmem i wiarą w ludzi mógłby obdarować pół świata, a i tak cały czas by się uśmiechał. Jan Mela – we własnej osobie.

Rozmawiała Justyna Tobolska.

25 kwietnia br. w Warszawie powiedziałeś: „To nie ilość rąk czy nóg decyduje o naszej sile, tylko głowa”. Jak to rozumieć?

Spotykając ludzi na różnych etapach drogi życiowej zauważam, że choć każdy z nas walczy z różnymi przeszkodami i ograniczeniami, to w rzeczywistości większość problemów czy barier to tak naprawdę wymówki. Jeżeli coś jest dla nas niezwyle ważne, jeśli czegoś naprawdę pragniemy, to jesteśmy w stanie zrobić bardzo wiele, by to osiągnąć. Ja staram się żyć pełnią życia, i brak ręki czy nogi nie jest mi w stanie w tym przeszkodzić. Gdy mówimy „tego nie da się zrobić“, zazwyczaj podświadomie myślimy „nie chce mi się o to starać“. A gdy jesteśmy nastawieni pozytywnie, to wcale nie znaczy, że wszystko staje się łatwe, ale staje się łatwiejsze, możliwe, w zasięgu naszych rąk. Albo – jak w moim przypadku – jednej ręki.

Kiedy podczas konferencji „Żyj w obfitości” wszedłeś na scenę, od razu zacząłeś zarażać ludzi pozytywną energią. Przez ponad godzinę uśmiech nie schodził z Twojej twarzy. Skąd czerpiesz takie pokłady energii?

Staram się cieszyć z drobnych rzeczy. Dobrym nastawieniem przyciągamy dobrych ludzi. Kiedyś przeczytałem takie ładne zdanie, że nieznajomy to przyjaciel, którego po prostu jeszcze nie znamy. Gdy wychodzę z takiego założenia, lżej mi się patrzy na ludzi wokół mnie. Dlatego staram się dawać z siebie to, co sam chciałbym dostać. I to się często sprawdza.

Wróćmy na chwilę do przeszłości. W tym roku minie trzynaście lat od wypadku, w którym straciłeś rękę i nogę. Czy pamiętasz chłopca, którym byłeś przed 24 lipca? Czy coś was jeszcze łączy? (poza imieniem i nazwiskiem).

Łączy nas raczej niewiele, bo człowiek sprawdza się w działaniu, przy wyzwaniach, a nauka życia na nowo po wypadku to było nie lada wyzwanie. Dla mnie i dla moich najbliższych. Jak to się mówi: jestem tym, kim jestem, dzięki innym. To trudne doświadczania hartują duszę. Po tak silnym upadku, jakim był mój wypadek, musiałem podnieść się silniejszym. Teraz w sytuacjach, gdy odczuwam silny ból, taki fizyczny, przypominam sobie tamte chwile w szpitalu i stwierdzam, że skoro wtedy udało mi się przetrwać, to teraz też nie mogę się poddać. Poza tym sądzę, że ludzie potrzebują obok siebie historii, w których mogliby się odnaleźć, takich zwykłych, codziennych bohaterów. Nie niezłomnych i krystalicznych, tylko z wadami, jak każdy z nas. Nie ma nic złego w upadaniu, gdy po upadku powstajemy. Nie ma nic bardziej ludzkiego niż słabość.

Większość Twoich wypowiedzi można by podzielić na krótsze fragmenty i wydać je w książce w postaci sentencji. Chociażby to: „Czasem, żeby pójść w odpowiednim kierunku, trzeba się odbić od dna” albo „doceniamy rzeczy dopiero wtedy, kiedy je tracimy”. Masz dopiero 27 lat, ale to, co mówisz sugeruje, że poznałeś życie bardziej, niż niejeden Twój rówieśnik. Jasne jest, że wypadek miał na to wpływ, ale czy tylko on?

Faktem jest, że traumatyczne doświadczenia przyspieszają dojrzewanie, choć to wcale nie tak dobrze. Wszystkie etapy rozwoju są nam potrzebne. Jeśli parę z nich przeskoczyłem, trzeba będzie kiedyś do nich wrócić. Jest też tak, że uczymy się od ludzi, którzy nas otaczają. Gdy siedzimy z leniuchami i niedowiarkami, sami potrzebujemy więcej energii, by się zmobilizować do działania. A gdy jesteśmy z działaczami, to też łatwiej łapiemy dobry flow do działania. Ja mam to szczęście, że spotykam mądrych i dojrzałych ludzi, więc z tego korzystam. Zawsze coś tam skapnie i na mnie.

Zapytany o to, co umiesz robić najlepiej powiedziałeś, że znasz się na upadaniu i podnoszeniu. Czy mógłbyś podzielić się z naszymi czytelnikami swoimi sposobami na podnoszenie się?

Przeczytałem kiedyś takie zdanie, że dziecko siedząc na dywanie nie widzi jego wzoru – musi wstać, by zobaczyć, na czym siedziało. Dystans daje nam możliwość racjonalnej oceny sytuacji. Podobnie jest z problemami. Gdy ich doświadczamy, często nas przygniatają i wydają się końcem świata. W takich momentach pomaga mi myśl, że przecież w moim życiu dzieje się mnóstwo świetnych rzeczy, i lepiej się skupić na nich.

Podobo każdy mężczyzna ma swój zestaw survivalowy. Jaki jest Twój? Z czego się składa? Kiedy po niego sięgasz?

Gdziekolwiek bym nie jechał, czy jest to konferencja w Warszawie, czy stare fabryki na Śląsku, nie ruszam się bez czołówki, śpiwora i leathermana (narzędzie wielofunkcyjne, m.in. z obcęgami, nożem i śrubokrętami), który przydaje się, by przeciąć drut, odkręcić koło w rowerze, czy ciąć materiał (kiedyś kończyłem szyć koszulę na wieczorne spotkanie siedząc w pociągu do Warszawy).

Człowiek. Ludzie. Tematy rzeki. Dzisiejsza rzeczywistość każe nam stawać w szranki z drugim człowiekiem i traktować go jak konkurenta, nie jak przyjaciela. Jak Ty się na to zapatrujesz? Kim są dla Ciebie ludzie?

Akurat mi jest bardzo na rękę traktować obcych ludzi jak przyjaciół, bo podróżując z plecakiem czy autostopem cały czas jestem zależny od innych, i to mi nawet specjalnie nie przeszkadza. Za każdym razem, gdy wydaje mi się, że jestem w kropce, spotykam kogoś, kto mnie ratuje. Ta codzienna niepewność jest o tyle fajna, że każda dobra rzecz jest jak dar z nieba, a te dary są dużo cenniejsze niż cokolwiek, co da się kupić czy samemu sobie załatwić. Wszystkie te nieprzypadkowe przypadki to cudowna sprawa.

Słyszałam o Twojej misji: odkręcić świat. Jak Ci idzie?

Całego świata się nie odkręci, przede wszystkim dlatego, że ten świat wcale tego nie chce. Jak pisał Anthony DeMello, życie to bankiet, a największą tragedią tego świata jest to, że większość ludzi umiera na nim z głodu. Żyjemy z klapkami na oczach, są nam wmawiane bzdurne potrzeby, okłamujemy sami siebie. A można żyć prościej, szczerzej. Wybór należy do każdego z nas. Łatwiej i przyjemniej jest żyć w prostym, dobrym świecie.

Przed nami okres wakacji. Morze, góry, wycieczki. Jak Ty w tym roku spędzisz ten okres?

W zeszłym roku spędziłem większość wakacji z młodszą 19-letnią siostrą na różnych wyjazdach. W tym roku mamy podobne plany. Kilka festiwali muzycznych, luźne, spontaniczne wyjazdy, plany układane z dnia na dzień. Żyjąc na co dzień wedle pieczołowicie układanego kalendarza, czuję się jak w niebie, gdy mogę sobie pozwolić na spontaniczność.

 

Artykuł pochodzi z czasopisma MeLADY

Komentarze (0)

Portal zywawiara.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.